wtorek, 18 czerwca 2013

Wakacje z Grzanką - podsumowanie i wnioski

Dla tych, którzy zastanawiają się, czy iść w nasze ślady i zabrać swojego kota w podróż, mam kilka rad.  Niektóre są tak zwanymi oczywistymi oczywistościami, ale mam nadzieję, że komuś pomogą ;)

Jak przygotować kota?
Kot, wybierający się na wakacje, powinien być oczywiście szczepiony, zaczipowany, mieć adresówkę, szelki (są wygodniejsze od obróżki), solidną smycz, no i trzeba go potraktować preparatem przeciw kleszczom. Oczywiście trzeba też przyzwyczaić kota do spacerów, bo inaczej może się okazać, że wycieczka to tylko niepotrzebny stres.

Co zabrać?
Z kotem jest taki problem, że obojętne, czy jedziemy na weekend, czy na miesiąc, zabieramy praktycznie to samo, czyli – miseczki, ulubioną karmę, kuwetę, ulubiony żwirek, łopatkę, ulubioną zabawkę, lekarstwa (jeżeli kot jakichś potrzebuje). Warto mieć też pod ręką namiary na weterynarza w miejscu wakacji – na wszelki wypadek.

Czym jechać?
Najlepiej samochodem, szczególnie, jeśli planujemy się dużo przemieszczać. My pokonaliśmy ponad 1600 km, więc nie było innej opcji, jak tylko samochód. Grzanka na szczęście samochodem w miarę lubi jeździć, choć nie obyło się bez płaczu i stresu. Na szczęście szybko się przyzwyczaiła, a postoje były na tyle częste, że zwykle się nie nudziła. Podczas jazdy miała możliwość chodzenia po samochodzie (na smyczy), ale musiałam uważać, żeby nic jej się nie stało przy zakrętach i hamowaniu, no i żeby nie szła do kierowcy.


Gdzie spać?
W Wielkiej Brytanii na szczęście nie jest niczym niezwykłym podróżowanie ze zwierzakami. Są to jednak zwykle psy, dlatego rezerwując miejsca noclegowe, zawsze warto zadzwonić albo napisać maila i zapytać, czy koty też są mile widziane. Kiedy już znajdziemy przyjazny kotom hotel, warto zwrócić też uwagę, czy będzie on bezpiecznym miejscem dla naszego zwierzaka. Dobrze jest, kiedy pokój hotelowy, w którym mamy zamieszkać z kotem, jest oddzielony od świata zewnętrznego co najmniej dwojgiem drzwi. Szczególnie jest to ważne w przypadku kotów, które lubią czasem wybiec z mieszkania, kiedy ktoś wchodzi (czyli np. Grzanki). Zanim wypuścimy kota z transportera w pokoju hotelowym, warto sprawdzić, czy okna są pozamykane. My chowaliśmy też w niedostępne dla Grzanki miejsca rośliny (nie wiedzieliśmy, czy nie są toksyczne, a ona lubi obgryzać zieleń) i ściągaliśmy z półek wszelkie ozdoby, które mogłyby zostać zrzucone i rozbite przez naszą nadpobudliwą kotkę.


Na co uważać?
Ja najbardziej obawiałam się psów bez smyczy, ale okazało się, że Grzanka sobie z nimi świetnie radzi. Nie bała się ich jakoś szczególnie, czasem reagowała na nie syczeniem, ale po chwili o nich zapominała. Jej zdaniem zagrożeniami były zupełnie inne rzeczy i zjawiska, np. duży czarny kocur i… wycieraczka samochodowa. Grzanka bardzo lubiła spać na półce przy tylnej szybie samochodu, ale tylko do momentu, kiedy po raz pierwszy włączyliśmy tę nieszczęsną wycieraczkę. Biedna kicia tak się wystraszyła, że przez resztę trasy patrzyła z niepokojem na swoje wcześniej ulubione miejsce.

Kot w Dartmoorze
Gdzie chodzić?
W przypadku Grzanki najlepiej sprawdzały się raczej wyludnione, zalesione albo zakrzaczone, bezwietrzne miejsca. Na plaży albo polanie czuła się zagrożona i biegła schować się pod skałą albo krzaczkiem.

Co z kocimi potrzebami?
Kot jak wiadomo jest żywym stworzeniem i oprócz spacerów potrzebuje też jedzenia, picia, kuwety oraz snu. Na początku jedzenie, picie i kuweta jeździły wszędzie z nami. Szybko się jednak okazało, że Grzanka w czasie dnia nie korzysta z kuwety (robiła to rano i wieczorem – dzielny kot!), nie je niczego oprócz przysmaków i smakołyków z naszych obiadów, i nie pije. To ostatnie najbardziej mnie niepokoiło, szczególnie podczas ciepłych dni, i próbowałam ją przekonać do picia na wszelkie sposoby. Ale ona nie chciała pić ani z miski, ani z kranu w knajpie, ani z butelki, ani z ręki. Skończyło się na polewaniu jej wodą i piciu z kranu dopiero w hotelu. Ze snem nie było dużego problemu – Grzanka spała w samochodzie, czasem przysypiała w plecaku, no i - ku naszej radości - spała w nocy i nie budziła nas wcześnie rano.

Gdzie wolno wejść z kotem, a gdzie nie?
My zakładaliśmy, że kot ma podobne prawa, jak pies, czyli: jeśli gdzieś jest zakaz wprowadzania psów, nie wprowadzamy kota. Oczywiście są od tego wyjątki, bo kota w plecaku można wnieść czasem również tam, gdzie psa wprowadzać nie wolno (np. do sklepu odzieżowego). Z drugiej strony zdarzały się też sytuacje (np. w przypadku hoteli), kiedy psy były mile widziane, a koty nie.
Generalnie w knajpach staraliśmy się siadać na zewnątrz, a jeśli pogoda nie dopisywała, pytaliśmy, czy możemy usiąść w środku z kotem. Reakcje były różne. Czasem ludzie byli zdziwieni, że w ogóle pytamy. Jedna pani myślała na początku, że robię sobie z niej żarty, ale potem bez problemu się zgodziła. Raz nam odmówiono, a raz – w przypadku eleganckiej restauracji hotelowej z zakazem wprowadzania psów – nie chcieliśmy nawet pytać, czy możemy usiąść w środku. Siedzieliśmy na tarasie, zaczął padać deszcz, a kelner sam do nas przyszedł, żebyśmy się przenieśli do środka razem z kotem :)


Jak reagują ludzie na wakacjującego kota?
Grzanka gdziekolwiek się pojawiała, wzbudzała sensację. Niezliczoną ilość razy zaczepiali nas ludzie i wypytywali o różne rzeczy związane z naszą podróżą, chwalili Grzankową urodę albo dziwili się, że kot chodzi na smyczy. Takie rozmowy były też okazją do opowieści o kotach, które sami kiedyś mieli, albo które mają, ale zostawili w domu. Dla nas oczywiście był to również pretekst do nawiązania kontaktu z lokalną ludnością, co w przypadku podróży samochodowych i spania w hotelu jest utrudnione.
Grzanka dzielnie znosiła wszelkie komplementy, spojrzenia, głaskania, pozowanie do zdjęć itp. Niestety, nie udało nam się uniknąć też takiej sytuacji:


Na szczęście dzieciaki zrozumiały od razu, kiedy powiedziałam, że kotek jest zmęczony i oddaliłam się niepostrzeżenie ;)
Kilka razy dziennie prezentowaliśmy, jak działa nasz koci plecak. Śmialiśmy się nawet, że firma Trixie powinna nam zapłacić za reklamę. To już jednak chyba będzie nieaktualne, jeśli napiszę, że plecak po kilku dniach wycieczki zaczął się pruć. Zatem jakości najwyższej on nie jest…

Oczywiście wszystko, co tu napisałam, to wnioski z naszego wyjazdu z Grzanką. Każdy kot jest inny i wiadomo, że jeden będzie czuł się bardzo dobrze w nowych miejscach, a inny będzie przerażony. Dlatego każdy opiekun kota musi podjąć decyzję, czy jego zwierzak w ogóle się do takiego wyjazdu nadaje. Ja sama nie jestem przekonana, czy jeszcze kiedyś weźmiemy Grzankę na takie wakacje. Niby jakieś doświadczenia i przemyślenia mamy, ale nadal nie jesteśmy pewni, czy lepsza dla kota jest nuda spowodowana siedzeniem samemu w domu, czy stres związany z podróżami.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Wakacje z Grzanką, cz. 5

Dzień 8: Ilfracombe – Woolacombe
Od rana padało i wiało. Grzanka została zatem w pokoju hotelowym na swoim ulubionym miejscu, czyli parapecie. Parapet nie był taki byle jaki, bo z widokiem na mewy, siadające na pobliskich dachach, no i na dodatek na tym parapecie zostawiłam specjalnie dla niej poduszkę, żeby miała miękkie miejsce do spania. Nic więc dziwnego, że i kiedy wychodziliśmy z hotelu, i kiedy wracaliśmy, Grzanka była w oknie :)


A my, korzystając też trochę z tego, że nie ma z nami Grzanki, poszliśmy na wycieczkę ścieżką, biegnącą po klifach nad oceanem :) Zmokliśmy i wywiało nas na wszystkie strony, ale opłacało się – widoki były piękne, a na dodatek udało nam się wypatrzyć trzy foki!


A żeby Grzance się nie nudziło, wieczór spędziliśmy z nią w hotelu:

Bilard Grzance nie przypadł do gustu ;)

Dzień 9: Ilfracombe – Londyn
Przyszedł czas na koniec wycieczki. Rano wyruszyliśmy z Ilfracombe i ograniczając postoje do minimum z powodu deszczu, pędziliśmy do Londynu. Właściwie zrobiliśmy tylko jeden dłuższy postój w Avebury, żeby zobaczyć neolityczne kamienie.

Avebury
Teraz Grzanka odpoczywa na swojej ulubionej szafie, a ja bardzo się cieszę, że wróciliśmy w komplecie, cali i zdrowi, no i bez uszczerbku na psychice (szczególnie mam tu na myśli psychikę Grzanki, bo to o nią najbardziej się martwiłam). Ja przywiozłam trochę przemyśleń i wniosków na temat podróży z kotem. Postaram się przedstawić je w kolejnym wpisie :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Wakacje z Grzanką, cz. 4

Dzień 6: Mousehole, Land’s End, Zennor, St Ives
Grzanka jednak nie miała powodu, żeby żałować, że jej nie wzięliśmy ze sobą poprzedniego dnia, bo w czwartek była dużo lepsza pogoda i już w pełnym składzie pojechaliśmy do wioski Mousehole, z której widzieliśmy St Michael's Mount – tym razem w zupełnie innym świetle. Potem zatrzymaliśmy się na plaży i tym razem wszyscy byliśmy odważniejsi – Grzanka wyszła z plecaka, biegała po piasku i wspinała się na klify (wspięła się tak wysoko, że aż Adam musiał się też wdrapać, żeby ją ściągnąć), a my w końcu zamoczyliśmy nogi w oceanie. I nawet woda nie była bardzo zimna :)


Zimno i wietrznie było za to w Land’s End, czyli najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Anglii. Jednak tam też Grzaneczka wykazała się odwagą (może dodał jej tej odwagi homar, którym się poczęstowała od Adama w czasie obiadu :)) i poszła na spacer. Niepokoiły ją jednak trochę latające nad nią ptaki i szum wiatru, więc spacer nie był długi. Odpowiedniejsze miejsce na dalsze przechadzki znaleźliśmy kilka wiosek od Land’s End – w Zennor. 


A ostatnim przystankiem tego dnia było urocze miasteczko St. Ives – chyba moje ulubione w Kornwalii. Grzanka chyba też nie ma nic przeciwko temu miejscu bo bardzo jej smakowały tamtejsze lody ;)

Dzień 7: Constantine  – Ilfracombe
Grzanka od rana marudziła – może przez deszczową i wietrzną pogodę się nie wyspała. Tego dnia nie było jednak takiej opcji, żeby ją zostawić samą w chatce. A to dlatego, że po zjedzeniu po raz ostatni śniadania w postaci cream tea, musieliśmy się z chatki wyprowadzić i ruszyć w dalszą drogę. 

Grzanka i coffee cream tea
Naszym celem był Devon, a konkretnie miasto Ilfracombe. Po drodze jednak zrobiliśmy sobie oczywiście kilka przystanków. Najpierw zajrzeliśmy do rybackiej (ale tym razem nie nadmorskiej, tylko nadrzecznej) wioski Padstow. Przeszliśmy się tam brzegiem rzeki o wdzięcznej nazwie Camel, a Grzanka oczywiście nie mogła sobie odmówić wdrapywania się po skałach.

Padstow
Z Padstow udaliśmy się do miejsc związanych z królem Arturem – zamku Tintagel oraz pola jego ostatniej, przegranej bitwy. W drugim z tych miejsc założono Centrum Arturiańskie, gdzie można zobaczyć krótką wystawę na temat legendarnego władcy, a potem przejść się przez las ścieżką, która prowadzi do pola bitewnego i kamienia, upamiętniającego śmierć króla Artura. Grzanka grzecznie na smyczy zwiedziła wystawę i spacerowała ścieżką do kamienia i z powrotem. 

Grzanka patrzy na kamień Króla Artura
Wyglądała na zadowoloną, a ja byłam z niej dumna, że tak ładnie nam towarzyszy w spacerze. Niestety, kiedy wracaliśmy, zobaczyła wielkiego czarnego kota i bardzo się wystraszyła. Dopiero w samochodzie trochę się uspokoiła.
Wszystkie postoje, które mieliśmy zaplanowane na później, musieliśmy niestety odwołać ze względu na pogodę i pojechaliśmy prosto do hotelu.

czwartek, 13 czerwca 2013

Wakacje z Grzanką, cz. 3

Dzień 4: Falmouth i Newquay
To, że nie będziemy się przeprowadzać, nie znaczyło wcale, że nie będziemy się przemieszczać. Kolejnego dnia naszych wakacji pojechaliśmy do Falmouth. Tuż przed wjazdem do miasta, natknęliśmy się na parking park and ride i postanowiliśmy zostawić tam samochód, a do miasta podjechać autobusem. Jak rasowi turyści zajęliśmy oczywiście miejsca z przodu górnego piętra :) Autobus zawiózł nas do opanowanego przez groźnie wyglądające mewy portu, a stamtąd wybraliśmy się najpierw całkiem przyjemną główną ulicą do reklamowanego w różnych miejscach wegetariańskiego lokalu Cinnamon. Mimo, że oczekiwaliśmy na zamówione dania bardzo długo, nie nudziliśmy się. Grzanka najpierw postanowiła pozwiedzać podwórko, a potem stała się obiektem zainteresowania dwóch psów. Na szczęście na obwąchiwaniu i syczeniu się skończyło (jak zwykle :)).

Cinnamon Cafe
Posileni wyruszyliśmy na spacer w stronę zamku i na plażę, żeby tam przez chwilkę sobie posiedzieć, a później znowu double-deckerem wyjechaliśmy poza miasto. W planach mieliśmy odwiedzenie tego dnia jeszcze jednego miejsca – bardzo zachwalanego w przewodnikach Newquay. Na nas nie zrobiło ono jednak dobrego wrażenia. Było odrapane i opustoszałe. Na dodatek pod wieczór zrobiło się zimno i deszczowo…

Dzień 5: Mount St Michael i Lizard
Deszcz padał całą noc i cały następny dzień. Nie zniechęciło nas to jednak – i tak pojechaliśmy zwiedzać. Nie było jednak sensu ciągnąć ze sobą Grzanki. I tak nie mogłaby ani pospacerować, ani nawet spokojnie pooglądać okolicy z plecaka, bo by ją przewiało i zalało. Trochę się tym stresowałam, ale zostawiliśmy ją na cały dzień w chatce. 


Dobrze, że widoki z okien są takie „rozrywkowe”. Wokół jest zielono i cały czas słychać ptaki, czasem przebiegnie jakiś kot albo pojawi się labrador o słodkim imieniu Cookie. 

Cookie
Myślę więc, że Grzanka się nie nudziła, kiedy my w deszczu i mgle zwiedzaliśmy najpierw położony na wyspie St Michael's Mount zamek, a potem najdalej na południe wysunięty punkt Wielkiej Brytanii na półwyspie Lizard.

St Michael's Mount
A kiedy całkiem przemoczeni wróciliśmy do chatki, ku naszemu zaskoczeniu, Grzanka spała w plecaku. Może było jej smutno, że nie pojechała tego dnia z nami.

środa, 12 czerwca 2013

Wakacje z Grzanką, cz. 2

Dzień 2: Donkey Sanctuary i Dartmoor
Grzanka polubiła nasz hotelowy pokój tak bardzo, że następnego dnia wcale nie chciało jej się z niego wychodzić. Zapakowaliśmy ją jednak do samochodu i wyruszyliśmy na podbój kolejnych malowniczych zakątków Anglii.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w Ivybridge, gdzie odwiedziliśmy Wayne’a – osiołka, którego kiedyś adoptowałam. Mieszka on w oślim schronisku wraz z szesnastoma innymi zwierzakami. Oczywiście nie liczyliśmy na to, że Grzance się spodoba to towarzystwo. Byliśmy jednak zaskoczeni, kiedy okazało się, że osiołki się jej boją :)

Wayne
Wayne
Nasza wizyta u Wayne’a i spółki nie potrwała długo, bo w planach mieliśmy przejażdżkę i przechadzkę po Parku Narodowym Dartmoor. Grzanka na szlaku pieszym trochę szła na smyczy (czasem nawet była tak miła i zgadzała się kulturalnie iść ścieżką), ale przez większość czasu niosłam ją w plecaku.

Dartmoor
Przesiedziała w nim też całą naszą wizytę w pubie (poczęstowała się tylko kawałkiem ryby z obiadu Adama), a drogę powrotną do hotelu spędziła drzemiąc na półce przy tylnej szybie samochodu i patrząc ze zdziwieniem na owce włażące co chwilę na jezdnię. Tylko na chwilę weszła mi na kolana, kiedy wzięliśmy autostopowicza.

Dzień 3: Plymouth – Constantine
Dwie noce spędziliśmy na obrzeżach Plymouth, więc w końcu przyszedł czas, aby je zwiedzić. Podjechaliśmy w pobliże portu i przeszliśmy się nad oceanem, po drodze zahaczając o rowerową kawiarnię. Miasto bardzo nam się spodobało i Grzaneczce chyba też – szczególnie miejska zieleń, przez którą oczywiście zostałam przeciągnięta. Niestety w samo południe wystraszyły nas wystrzały z armaty – wzięliśmy to za znak, że musimy jechać dalej – w końcu do Kornwalii.

Plymouth
Kornwalijskie plaże i klify niestety przywitały nas wiatrem i dużym zachmurzeniem. Nie spędziliśmy tam zatem dużo czasu, a Grzanka nie była zachwycona oceanem. W małym rybackim miasteczku Polperro nawet nie wyściubiła nosa z plecaka (który dodatkowo przykryłam swoją kurtką, żeby jej nie przewiało).

Whitsand Bay
Myślę, że ucieszyła się, kiedy wieczorem dotarliśmy do położonej w środku kornwalijskiego pustkowia chatki, odpięliśmy jej smycz i powiedzieliśmy, że przez kilka dni nie będziemy się przeprowadzać :)

Wakacje z Grzanką, cz. 1

Dzień 1 – Londyn do Plymouth 
W końcu nadszedł ten dzień, kiedy Grzanka wyruszyła na swoje pierwsze wakacje. I to na dodatek objazdowe. W sobotni poranek wyjechaliśmy spod domu i od razu zaczęliśmy się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Przez pierwsze 50 mil towarzyszył nam płacz Grzanki. Pomyślałam nawet, żeby zawrócić. Na szczęście tego nie zrobiliśmy i potem było już tylko lepiej.


Na pierwszym postoju przy autostradzie Grzanka przeciągnęła mnie na smyczy po krzakach :) Widać, że od początku chciała ustalić, że to ona będzie rządzić na tym wyjeździe :) Nie wystraszyła się nawet psów, których było pełno na parkingu. Na widok jednego, który szczególnie chciał się z nią zaprzyjaźnić (przybiegł, merdając ogonem), okropnie się zjeżyła i już myśleliśmy, że dojdzie do łapoczynów. Na szczęście piesek szybko zrozumiał, że z tej przyjaźni nic nie będzie :)


Po postoju Grzanka przestała płakać i z ciekawością wyglądała przez okno, kiedy jechaliśmy do Winchester. A w Winchester czekały na nas kolejne przygody – pierwszy w życiu Grzanki shopping (przymierzałam sukienkę w koty, ale z zakupu nic nie wyszło) i spacer po ogrodach, w których urzędował rudy kot. Pewnie nikt się nie zdziwi, jak napiszę, że Grzanka nie chciała się z nim zaprzyjaźnić. Zaczęła do niego przeraźliwie miauczeć, ale chyba nie zrozumiał, bo siedział niewzruszony :)

Koci shopping w Winchester
Tego dnia zostałam jeszcze wyprowadzona na spacer w Parku Narodowym The New Forest (myśleliśmy, że zrobimy sobie tam na polance piknik, ale Grzanka wolała, żebym towarzyszyła jej w zwiedzaniu zarośli…) i po klifie przy Durdle Door. Podchodziła najbliżej krawędzi klifu, jak tylko się dało. Za to na plaży i w knajpie przy obiedzie nie była aż tak odważna – nie chciała nawet wyjść z plecaka.

Durdle Door
Wieczorem po całym dniu drogi dojechaliśmy do hotelu w Plymouth. Grzanka od razu poczuła się tam jak w domu, na znak czego wskoczyła na drzwi łazienkowe :)

sobota, 8 czerwca 2013

Przygoda!

Niedawno czytałam, że wielu Brytyjczyków rezygnuje z wyjazdów wakacyjnych ze względu na to, że nie mają z kim zostawić swoich zwierzaków albo czują się winni, że jadą bez nich. Ja nigdy nie miałam dużych problemów ze znalezieniem opieki dla Grzanki na czas naszych licznych podróży. Ale winna się czułam - to muszę przyznać. Poza tym martwiłam się i tęskniłam za nią. 
Wiem, że niektórzy wożą ze sobą maskotki przypominające ich koty albo zdjęcia. Ja wożę wszędzie jedynie grzankową sierść, bo nie umiem się jej pozbyć w żaden sposób. No ale sierść nie pomaga, kiedy się wie, że kot siedzi sam w domu i się nudzi.
Tym razem jednak postanowiliśmy zmienić taktykę. Decyzja zapadła - Grzanka jedzie z nami na urlop. Stąd właśnie zakup kociego plecaka i częstsze spacery do parku. No i miejsce wakacjowania wybraliśmy bliższe, żeby Grzanka mogła z nami jechać. Jutro (a właściwie już dziś) rano wyjeżdżamy! :)

wtorek, 4 czerwca 2013

Testujemy koci plecak

Grzanka dostała prezent urodzinowy. Tym razem to nie myszka, ani nie przysmaki, ani nawet nie piłeczki z dzwoneczkami w środku. Tym razem to jej nowy środek transportu, czyli plecak na kota ;) 

Zdecydowaliśmy się na jego zakup, ponieważ Grzanka razem z transporterem waży dokładnie tyle, że mogę ją zanieść do weterynarza albo najbliższego parku. Niestety po piętnastu minutach mam zwykle dość dźwigania tego ustrojstwa, a chcielibyśmy z Grzanką odwiedzić też dalsze zakątki Londynu (i nie tylko Londynu!).


Nasz wybór padł na torbę firmy Trixie, która może pełnić dwie funkcje - plecaka i walizki. Nam wystarczyłby plecak, bo pewnie i tak nie będziemy Grzanki za sobą ciągnąć na kółkach, no ale nic bardziej odpowiedniego do naszych potrzeb nie znaleźliśmy.

No właśnie, ten plecak wydawał nam się odpowiedni do naszych potrzeb. Pozostało jeszcze przetestowanie, czy naprawdę tak jest, no i - co ważniejsze - czy jest odpowiedni dla potrzeb Grzanki.


Testowanie zaczęliśmy w domu. Najpierw oczywiście Grzanka była bardziej zainteresowana kartonem, w którym przysłano nam plecak, niż samym plecakiem. Kiedy już udało nam się skierować jej uwagę na nowy gadżet, z początku nie wiedziała, o co chodzi. Nie chciała do niego wejść, ani dać się do niego włożyć. Dopiero wrzucanie do plecaka ulubionych przysmaków poskutkowało. Choć też nie od razu - najpierw było chodzenie dookoła, zaglądanie ze wszystkich stron i kombinowanie - jak zjeść przysmak bez wchodzenia do tego dziwnego nowego czegoś...
Okazało się, że nie da się zjeść przysmaków bez wskoczenia do plecaka. Po krótkim zapoznaniu się z jego wnętrzem, Grzanka bez protestów pozwoliła się w nim zamknąć. Potem trochę pochodziliśmy z kotem w plecaku po mieszkaniu (ale tylko trochę, bo ile można chodzić w kółko ;)).


A następnego dnia poszliśmy do parku. Adam dzielnie niósł plecak, a Grzanka dzielnie w nim siedziała, obserwując świat. Chyba jej się podobało i czuła się w nim bezpiecznie, bo kiedy na spacerze znudziło jej się bieganie i wspinanie się po murach kościoła (ach ta kocia pobożność ;)), sama postanowiła wrócić i położyć się w swoim nowym środku transportu.


Ale żeby nie było idealnie... Po pierwsze: kółek nie da się zdemontować, a niestety podczas noszenia plecaka, wbijają się w plecy. Po drugie: plecak ma boczne kieszenie, do których schowałam przysmaki Grzanki, żeby jej nimi później uprzyjemnić spacer. Niestety Grzanka je wywąchała i zdołała przegryźć materiał oddzielający ją od przysmaków. Mam nadzieję, że materiał zewnętrzny plecaka okaże się bardziej odporny na kocie zęby. Albo że Grzance nie przyjdzie do głowy tego sprawdzać :)

sobota, 1 czerwca 2013

Urodzinowo

Dzisiaj czwarte urodziny Grzanki. Oczywiście data jest umowna, bo Grzanka została znaleziona przez pewnego miłego pana w krakowskiej trawie jako mały kociak. Kiedy my ją przygarnęliśmy, miała około trzech miesięcy. Datę urodzenia wymyślił weterynarz, wpisując Grzankę do swojej komputerowej kartoteki. No i tak już zostało.
Z okazji urodzin Grzanka dostała tort złożony z najlepszego kociego jedzonka: kabanosa, fasolki edamame, kukurydzy i suchej karmy :) Dotarł też do nas prezent, który będziemy w najbliższych dniach testować i relację zamieścimy na blogu :)