Listopad i połowa grudnia minęły nam tak szybko, że nawet nie zauważyliśmy. W międzyczasie wyskoczyliśmy na urlop w ciepłe kraje, a dokładniej mówiąc - na Kubę. Spędziliśmy tam bardzo udane dwa tygodnie, wygrzewając się w promieniach słońca, pływając, wcinając awokado, ananasy i kokosy, ćwicząc hiszpański i podziwiając kolorowe budynki.
Wyjazd niestety nie był tak beztroski, jak byśmy chcieli - m. in. ze względu na wszelkie wygłodniałe i zaniedbane zwierzaki, które napotkaliśmy na swojej drodze i dla których nie mogliśmy nic zrobić.
Szczególnie w pamięć zapadł mi maleńki bury kociak, błąkający się przy jednym z dworców autobusowych. Zdążyłam mu już nadać imię (Fidel) i postanowić, że go zabieram do Londynu, zanim uświadomiłam sobie, że to niemożliwe. Fidel został więc w Cienfuegos. Mam nadzieję, że da sobie radę...
Mały Fidel |
Na szczęście podczas wyjazdu nie musiałam martwić się o Grzaneczkę. Tym razem znaleźliśmy kogoś, kto chciał pomieszkać u nas przez dwa tygodnie. Dzięki temu Grzanka nie musiała ani siedzieć całymi dniami sama, ani przeżywać stresów związanych z przeprowadzką. Rozwiązanie idealne tym bardziej, że ciocia Basia okazała się troskliwą opiekunką, a Grzanka tak ją polubiła, że najchętniej nie schodziłaby z jej kolan.
Kiedy wróciliśmy po dwutygodniowej nieobecności, przywitała nas rozmruczana puchata kulka (futerko się napuszyło na zimę, a i trochę tłuszczyku przybyło). Grzankowe półkolonie możemy więc zaliczyć do udanych :)
az trudno zrozumiec ze takie sliczne kociaki sie blakaja same po ulicach...
OdpowiedzUsuńczekam na wiecej zdjec z wakacji :)
U nas takie pięknoty zaraz znalazłyby domy...
OdpowiedzUsuńEch tez taka ciocia Basia by sie przydała i to nie raz...
OdpowiedzUsuń