czwartek, 27 września 2012

Przeprowadzki!

Nastał czas kolejnych przeprowadzek. Grzanka siedzi już na walizkach i z niecierpliwością czeka na przeprowadzkę do miejsca, w którym będzie miała mniej zakazów i będzie mogła chodzić po całym mieszkaniu. Ja mam nadzieję, że uda nam się zabezpieczyć dla niej choć jedno okno, a może nawet przygarniemy jakiegoś kociego kolegę albo koleżankę dla Grzaneczki, żeby jej nie było smutno, kiedy pójdziemy do pracy.


Z Krakowa doszły do mnie również wieści o innej przeprowadzce - Nutka dzisiaj pojechała do Mysłowic do swojego nowego domu. Trzymam kciuki i kibicuję, żeby szybko odnalazła się w nowej sytuacji, no i żeby Alicja i Marek zdobyli jej zaufanie. Coś mi się wydaje, że dzisiaj Nutka będzie z nimi spać w łóżku ;)


Przy okazji dziękuję Ewelinie, Jarkowi, Betce i Snejkowi za przygarnięcie Nutki na miesiąc! :)

środa, 26 września 2012

Jesienne zabawy

Angielska jesień to nie to, co jej polski złoty odpowiednik, ale kasztany też są! :)


To już tradycja, że we wrześniu Grzanka dostaje w prezencie niestandardową zabawkę w postaci właśnie kasztana. Tym razem przyniosłam jej aż dwa, bo wiem, jak szybko gubi wszystko, co wpadnie w jej łapki (tzn. nie gubi, tylko ukrywa w swoim tajnym schowku na zabawki, czyli nie wiem gdzie ;)). 
Na początku podeszła do tego prezentu nieufnie... Ale powąchała, dotknęła łapką i... szybko przypomniała sobie, co to takiego :)


Zaczęło się polowanie i szalone skoki zza butów. Oczywiście na zmianę z udawaniem, że wcale jej ta zabawa nie interesuje...


Ale kiedy kasztan zniknął z jej pola widzenia, wyglądała na naprawdę przerażoną ;)


PS Zjedzenie kasztana przez kota może skończyć się zatruciem. Na szczęście nie tak łatwo kasztana pogryźć i koty chyba raczej nie wykazują chęci odżywiania się tego rodzaju pożywieniem. Ale piszę to tak na wszelki wypadek ;)

wtorek, 25 września 2012

A nad kanałami...

Pogoda nie jest jednak taka zła. Właściwie to dzisiaj było nawet ładna i zachęcała do spacerów. Wybrałam się więc do parku Mile End i na spacer nad kanałami. Już wcześniej zauważyłam, że wybrzeże kanałów to jedno z ulubionych miejsc tutejszych artystów (i "artystów" też ;)). Jako fanka szablonów, murali itp. poczułam potrzebę uwiecznienia niektórych z malunków i podzielenia się nimi z Wami. A co Wy myślicie o tej formie  twórczości? :)


Oprócz tego oczywiście zrobiłam jeszcze kilka zdjęć naszej okolicy, bo już w sobotę przeprowadzamy się w inne rejony Londynu.


A żeby Grzance nie było smutno, że tym razem nie wzięłam jej na spacer, przyniosłam jej prezent. Ale o tym jutro :)

poniedziałek, 24 września 2012

It's raining cats and dogs

No i nadszedł ten dzień. Trzytygodniowa wersja demo angielskiej pogody się skończyła. Od wczoraj leje, jest szaro i ponuro. I buro trochę też ;)


W związku ze zmianą pogody, Grzanka zmieniła godzinę pobudki i dzisiaj łaskawie pozwoliła nam spać do 7:40. Przy śniadaniu podpijała mi kawę - widocznie jej też w taką pogodę brakuje energii.


Wszyscy cieszymy się, że nie musimy nigdzie wychodzić, ale każdy z nas radzi sobie z szarością inaczej - ja zagrzebałam się w łóżku z kubkiem kawy, Adam marzy o podróżach do ciepłych krajów, a Grzanka próbowała bawić się moją biżuterią, ale ostatecznie dała za wygraną i schowała się pod kanapą ze swoją myszką. 


Niestety tubylcy twierdzą, że teraz będzie padać przez 8 miesięcy, więc w końcu i tak będzie trzeba wynurzyć się z mieszkania i stanąć twarzą w twarz z legendarnym brytyjskim deszczem... ;)

piątek, 21 września 2012

Kwiatowo

Jak wszyscy wiedzą albo się domyślają, od zawsze jestem miłośniczką zwierząt. Mój stosunek do roślinek jest natomiast trochę bardziej skomplikowany. Oczywiście lubię dostawać kwiaty cięte, ale opieka nad roślinami doniczkowymi jest dla mnie zbyt trudna - zapominam podlewać albo podlewam za często. W końcu umierają, a ja stwierdzam, że nie mam serca do roślin.


Traf chciał jednak, że moja pierwsza praca w Londynie to praca kwiaciarki. Dni spędzam więc w Chelsea, sprzedając kwiaty cięte i doniczkowe tzw. londyńskiej "upper class". Robię bukiety i poznaję angielskie nazwy roślin, o których istnieniu nawet wcześniej nie wiedziałam ;) Podobno całkiem nieźle mi idzie. I muszę przyznać - nie spodziewałam się, że ta praca mi się tak bardzo spodoba.


W przeciwieństwie do mnie Grzanka od małego interesuje się kwiatami. Gdy tylko jakieś pojawiają się w jej zasięgu, odczuwa przymus powąchania, a nawet podgryzienia. Wszystkie bukiety, które dostaję, uznaje utomatycznie za swoją własność. 


Ostatnio nawet przyniosłam jej z pracy róże, ale zanim zdążyłam zrobić zdjęcia, pazurki i zęby poszły w ruch i kwiaty były już całkiem niszczone. Dlatego dzisiaj mam dla Was tylko kilka fotek archiwalnych ;)

wtorek, 18 września 2012

Five o'clock

Piąta rano.
Grzanka siada na mojej poduszce i zaczyna mruczeć. Coraz głośniej i głośniej. Budzę się. Właściwie to byłoby to bardzo przyjemne przebudzenie, gdyby nie to, że jest piąta rano! Ten jeden drobny szczegół sprawia, że mówię: "Grzaneczka, śpij jeszcze trochę..." i odwracam się na drugi bok. 
Po chwili słyszę drapanie. Grzaneczka postanowiła mnie nie posłuchać. Próbuje otworzyć drzwi od pokoju, skacząc na klamkę. Nie da się. Hm... 
Kot - jak to kot - łatwo się nie poddaje. Sprawdza czy zadziałają inne sposoby. Zaczyna miauczeć przeraźliwie. Włącza tryb "miauczenie bezustanne, żałosne". Nic z tego. Drzwi nie dały się przekonać. Nadal są zamknięte. A ludzie nadal śpią. 
Grzanka idzie więc do miski, ale miska pusta. Szeleści opakowaniem z karmą. Liczy na to, że dla świętego spokoju wstanę i zaserwuję jej śniadanko. Jestem jednak twarda. Udaję, że śpię.
Drzwi zamknięte, miska pusta...


Grzanka wpada na genialny pomysł, żeby pobawić się myszką. Tupie przy tym i drapie dywan. O piątej rano  zaspanemu człowiekowi te dźwięki wydają się niesamowicie głośne. Człowiek jednak nadal jest twardy i udaje, że śpi.
Ale jak długo można bawić się myszką, kiedy czekają kolejne atrakcje - wskakiwanie na szafy, drapanie plecaków i szeleszczenie wszystkim, czym się da? Grzanka nagle przypomina sobie, że jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia! A jak się wskoczy na szafę i zamiauczy najgłośniej, jak się potrafi, to słychać w całym mieszkaniu! (A może nawet i u sąsiadów!)


Po dwóch godzinach szaleństw kot osiąga swój cel - ludzie wstają! Napełniają miseczkę! Grzanka je śniadanie, po czym pada wyczerpana na łóżko i zasypia. 
A ludzie wychodzą do pracy...

Piąta po południu. 
Tea time!
Ludzie zgodnie z brytyjskim zwyczajem piją herbatkę. 
A Grzanka... Odpoczywa i gromadzi siły na kolejne nocne szaleństwa.

piątek, 14 września 2012

Nasze podwórko

Myślę, ze Grzanka czuje się tutaj trochę tak:


Nigdy nie była kotem wychodzącym, ale teraz jest zamknięta prawie cały czas w naszym pokoju, który nie jest przecież bardzo duży. Ja - na szczęście dla niej - nie pracuję codziennie, więc przynajmniej nie siedzi sama. A czasami, żeby jej wynagrodzić chwile nudy i samotności, zabieram ją na spacerki. 
Ostatnio była pierwszy raz na naszym podwórku. 


Grzanka była tak zaaferowana, że nie udało mi się nawet zrobić jej zdjęcia. Jej zainteresowanie wzbudziły figurki, które odkryła na jednym z ogródków.


My natomiast wzbudziłyśmy zainteresowanie sąsiadki, która wyszła na balkon i ze zdziwieniem nam się przyglądając, zapytała: 
- Is this a cat?! (Czy to kot?!). 
- Yes. (Tak.) 
Po chwili:
- What's its name? (Jak ma na imię?)
- Grzanka. 
Koniec dialogu. Nie wiem, co bardziej ją zaskoczyło - widok kota na smyczy, czy imię, którego pewnie nawet nie umiała powtórzyć (jak wszyscy obcokrajowcy ;)), ale jeszcze przez chwilę na nas patrzyła szeroko otwartymi oczami...

Oprócz sąsiadów na naszym podwórku można spotkać też takie stwory:


Chciałam, żeby Grzanka się z nimi zapoznała, ale niestety akurat się gdzieś pochowały. Może wcale nie uważają kotów za dobry materiał na przyjaciół ;)

środa, 12 września 2012

Docklands

Dzisiaj będzie trochę inaczej, bo nie o Grzance. O Londynie, a właściwie o dzielnicy, w której (jeszcze) mieszkamy. Wkrótce się przeprowadzamy, więc to jest chyba dobry moment, żeby Wam pokazać naszą okolicę.

Docklands to dzielnica portowa, co mi osobiście bardzo odpowiada, bo to oznacza, że w pobliżu jest Tamiza, a przy niej marina, doki i kanały, czyli mamy wokół siebie dużo wody :)

"Nasz" kawałek Tamizy

Nasi sąsiedzi to głównie imigranci - prawdziwe międzynarodowe towarzystwo ;) 
Brytyjczyków jest tu chyba niewielu, a ci, którzy są, wywieszają brytyjskie albo angielskie flagi w oknach i na balkonach, żeby podkreślić swoją obecność.


Całkiem niedaleko nas jest też część biznesowa - Canary Wharf. My czujemy się tam trochę nieswojo, bo wszyscy, którzy pracują w tamtejszych biurowcach, chodzą w garniturach. Nie pasujemy tam. Nie jest to więc nasze ulubione miejsce spacerów.


Cieszymy się, że żadne z nas tam nie pracuje, choć miałoby to swoje plusy - np. moglibyśmy do pracy docierać na piechotę. Pracujemy jednak zupełnie gdzie indziej, więc za każdym razem wsiadamy w kolejkę miejską (DLR), a potem przesiadamy się do metra i ruszamy na podbój centrum Londynu ;)

wtorek, 11 września 2012

Sprostowanie

Ponieważ post o wyczynach Grzanki na oknie budzi kontrowersje (których się oczywiście spodziewałam ;)), spieszę donieść, iż wszystko odbywa się w sposób bezpieczny dla kotów i ludzi. Grzanka jest na smyczy, po drugiej stronie której jestem ja. Moim zadaniem jest pilnowanie, żeby nie skoczyła i nie spadła, a najlepiej to nawet żeby nie przebywała na ramie okiennej.

Wychodząc z pokoju nigdy nie zostawiamy otwartego okna. Gdybyśmy tylko mogli, to zamontowalibyśmy w oknach zabezpieczenia, które bardzo wszystkim polecam! Ci, którzy adoptowali ode mnie koty wiedzą, że jest to dla mnie ważna sprawa.

Podsumowując - proszę mnie nie naśladować! A jeśli już to proszę stosować to jako rozwiązanie na krótki czas, no i nie spuszczać oka z kota, a smyczy nie wypuszczać z ręki, kiedy okno jest otwarte!

I gdyby ktoś miał wątpliwości - bezpieczeństwo Grzanki jest dla mnie bardzo ważne i nie dopuściłabym świadomie do sytuacji, w której groziłoby jej niebezpieczeństwo.

Wszystkim oczywiście dziękuję za troskę i cieszę się, że odpowiedzialnie podchodzicie do opieki nad swoimi zwierzakami :)

Kaskaderka

Muszę przyznać, że zazdroszczę wszystkim, którzy mają zabezpieczone okna. Albo chociaż jedno okno. W naszym londyńskim wynajmowanym pokoju oczywiście żadnych zabezpieczeń nie ma. A wietrzyć jakoś trzeba - tym bardziej, że pogoda jak na Anglię jest zaskakująco ładna. No więc wietrzymy i jednocześnie pilnujemy Grzanki... A ona próbuje nas przechytrzyć ;)

Zaczyna się niewinnie - od tęsknego wyglądania za okno.


Aż na dachu pojawi się gołąb...


... albo po prostu do momentu, kiedy Grzanka ma ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza...


... i kombinuje.


Na szczęście wszystko odbywa się z asekuracją i pod kontrolą :)