środa, 21 listopada 2012

Psie historie

Po przeczytaniu historii o ulicznym kocie Bobie myślałam, że na jakiś czas odpocznę sobie od książek o zwierzakach. W księgarniach jest ich tu dużo i każda jest reklamowana podobnym hasłem - "O tym jak ja uratowałam kota, a on mnie", "Historia niezwykłej przyjaźni człowieka z kotem" itp. 
Tak się jednak składa, że obok mojej pracy jest charity shop, w którym można bardzo tanio kupić różne książki. Ostatnio, kiedy tam zajrzałam, w oczy rzuciła mi się książka o psie. Nie mogłam nie wykorzystać okazji i jej nie kupić za 1 funta :)
Książka opowiada o oficerze marynarki wojennej, który ulega wypadkowi podczas swojej służby w Zatoce Perskiej. Wraca do domu, jednak nie umie pogodzić się ze swoją niepełnosprawnością. Kiedy po kilku latach rehabilitacja daje niewielkie efekty, a jego frustracja sięga zenitu, w jego życiu pojawia się pies przewodnik - labrador Endal. Od tego momentu wszystko zmierza ku lepszemu.
Po przeczytaniu książki dowiedziałam się, że Endal był swego czasu bardzo popularny w Wielkiej Brytanii. Ja osobiście nigdy o nim nie słyszałam i byłam zaskoczona czytając o tym, jak obsługuje bankomat albo robi zakupy dla swojego właściciela :) 
Więcej o nim możecie dowiedzieć się tutaj.


Pomijając fakt, że historia jest ciekawa i wciągająca, a pies oczywiście jest bardzo mądry i wierny, książkę mogę polecić również z innego powodu. Można się z niej dowiedzieć wiele na temat przygotowania psów przewodników, sposobów ich wychowania i tego, jakie predyspozycje musi spełniać i pies i trener, aby osiągnąć sukces. Teraz już wiem, że mi prawdopodobnie zabrakłoby konsekwencji w wychowaniu takiego psiaka :)

A żebym przypadkiem nie poczuła niedosytu opowieści o psach, natknęłam się na film "Mój przyjaciel Hachiko". Film jest oparty na prawdziwej historii, która miała miejsce w Japonii w latach 20. poprzedniego wieku, ale oczywiście akcję przeniesiono do współczesnych Stanów Zjednoczonych. Zaczyna się typowo - mężczyzna znajduje szczeniaka i początkowo nie chce go przygarnąć. Potem jednak bardzo się do siebie przywiązują... Nie będę pisać więcej, bo film możecie sobie obejrzeć ;)
Chociaż nie lubię takich familijnych, wzruszających filmów, muszę przyznać, że oglądałam z dużym zaangażowaniem, podziwiając piękno i mądrość głównego psiego bohatera - Hachiko.


No i nie mogę się już doczekać, aż będę mogła przygarnąć jakiegoś psa ;)

wtorek, 20 listopada 2012

Szarlotka

Dzisiaj moje urodziny. Z tej okazji piekę szarlotkę. Grzanka oczywiście mi pomaga. Ona też ma powód do świętowania - dzwoniła pani weterynarz i powiedziała, że możemy jej zmniejszyć dawkę leku o połowę. Trzymajcie kciuki, żeby połowa też działała! :)

środa, 14 listopada 2012

Tabletki

Grzanka od tygodnia łyka tabletki sterydowe. Rano i wieczorem prowadzimy z nią negocjacje, żeby połknęła lekarstwo. Nie jest to takie proste. Tabletki są (podobno) bezsmakowe, więc i tak idzie nam lepiej, niż np. z tabletkami odrobaczającymi - tzn. nie jestem cała podrapana, a Grzanka nie drze się, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał.
Ale żeby nie było zbyt prosto, co kilka dni musimy zmieniać taktykę. Pierwszego dnia uznałam, że skoro tabletka jest bezsmakowa, to wystarczy ją wrzucić do mokrej karmy, którą Grzanka dostaje na śniadanie. Tak też zrobiłam i spokojnie poszłam do pracy. Gdy wróciłam wieczorem, miska była prawie pusta - nie było w niej nic prócz tabletki...


Zmieniłam więc taktykę i wieczorną dawkę Grzanka dostała prosto do pyszczka. Spotkało się to jednak ze zdecydowanym sprzeciwem futrzaka. Sprzeciw udało się jakoś załagodzić przysmakami, ale następnego dnia musiałam już wymyślić coś innego.
Zawijam więc tabletki w szynkę. Na razie ta metoda działa, choć czasami muszę kilka razy próbować, bo Grzanka zjada tylko szynkę, a tabletkę wypluwa. Próbujemy jednak do skutku i zwykle za drugim albo trzecim razem się udaje ;)

piątek, 9 listopada 2012

Walka o władzę

Chyba każdy lubi sobie czasem posiedzieć w fotelu. Problem pojawia się jednak, gdy w mieszkaniu są cztery osoby i kot, a fotel tylko jeden. Jeszcze większy problem pojawia się, kiedy kot uzna, że fotel jest JEGO własnością.


Tak właśnie uznała Grzanka. Jedyny fotel w naszym mieszkaniu należy do niej i tylko do niej. Czasem łaskawie pozwala komuś na nim posiedzieć. Ale tylko przez chwilę. Potem zaczyna jej to przeszkadzać.
Jeśli Grzanka ma dobry humor, wskakuje na oparcie fotela, potem z oparcia schodzi na ramię i na kolana fotelowego intruza. Mruczy przy tym głośno, a nawet czasem liże takiego intruza po dłoniach, daje się głaskać i zachowuje się, jakby mówiła: "No zobacz, jaka jestem fajna i daj mi posiedzieć na moim fotelu". Nie trwa to jednak zbyt długo i - jeśli intruz nie skapituluje - kończy się gryzieniem po wcześniej zdezinfekowanych dłoniach ;) Zwykle to działa i Grzanka z zadowoleniem zasiada na zdobytym przemocą tronie.


Zdarza się jednak, że intruz wcale nie chce oddać tak wygodnego fotela rozpieszczonemu kotu. Wtedy wszyscy musimy wysłuchiwać najpierw miauków niezadowolenia, a potem płaczu Grzanki. Na szczęście kanapa też jest wygodna, więc Grzanka nie płacze zbyt długo ;)


środa, 7 listopada 2012

Niespodziewanka

Wyjechaliśmy na kilka dni do Parku Narodowego Peak District, czyli "w góry" (czy też raczej w pagórki ;)). 


A kiedy wróciliśmy, czekała na mnie przesyłka z nagrodą konkursową od Pauliny z bloga wyspy-bergamuta.blogspot.com. Wśród bardzo miłych różności znalazło się też coś dla Grzanki. Nie wiem, czy Paulina trafiła przypadkiem, czy wyczytała gdzieś na Grzankowie, że najlepsze są piłeczki z dzwoneczkami w środku :) I właśnie takie piłeczki dostała Grzanka. 


Dzisiaj od rana mamy więc w domu szaleństwo dzwoneczkowe - bieganie po schodach, szalone podskoki, a nawet wczołgiwanie się pod kanapę ;)


Dziękujemy! :)

wtorek, 6 listopada 2012

Fat Cat

W Londynie jest kilka pubów, w których nazwie występuje kot, np. The Cat and Canary (Kot i Kanarek) albo Cat and Cucumber (Kot i Ogórek).


Do tej pory myślałam, że to tylko nazwy. Teraz wiem, że muszę wybrać się do którejś z tych knajp i sprawdzić, czy naprawdę mają tam koty. Wszystko przez nasz ostatni wypad do Sheffield, podczas którego wybraliśmy się do pubu o wdzięcznej nazwie The Fat Cat (Gruby kot). 


Ja rozsiadłam się wygodnie w przytulnej sali z kominkiem, a Adam poszedł zamówić napoje. I wtedy z półmroku korytarza wyłonił się on - prawdziwy gruby kot! Mimo swej tuszy z gracją zajął miejsce na krześle przy kaloryferze i nawet dał się pogłaskać i sfotografować :)