Dzień 4: Falmouth i Newquay
To, że nie będziemy się przeprowadzać, nie znaczyło wcale, że nie będziemy się przemieszczać. Kolejnego dnia naszych wakacji pojechaliśmy do Falmouth. Tuż przed wjazdem do miasta, natknęliśmy się na parking park and ride i postanowiliśmy zostawić tam samochód, a do miasta podjechać autobusem. Jak rasowi turyści zajęliśmy oczywiście miejsca z przodu górnego piętra :) Autobus zawiózł nas do opanowanego przez groźnie wyglądające mewy portu, a stamtąd wybraliśmy się najpierw całkiem przyjemną główną ulicą do reklamowanego w różnych miejscach wegetariańskiego lokalu Cinnamon. Mimo, że oczekiwaliśmy na zamówione dania bardzo długo, nie nudziliśmy się. Grzanka najpierw postanowiła pozwiedzać podwórko, a potem stała się obiektem zainteresowania dwóch psów. Na szczęście na obwąchiwaniu i syczeniu się skończyło (jak zwykle :)).
Cinnamon Cafe |
Posileni wyruszyliśmy na spacer w stronę zamku i na plażę, żeby tam przez chwilkę sobie posiedzieć, a później znowu double-deckerem wyjechaliśmy poza miasto. W planach mieliśmy odwiedzenie tego dnia jeszcze jednego miejsca – bardzo zachwalanego w przewodnikach Newquay. Na nas nie zrobiło ono jednak dobrego wrażenia. Było odrapane i opustoszałe. Na dodatek pod wieczór zrobiło się zimno i deszczowo…
Dzień 5: Mount St Michael i Lizard
Deszcz padał całą noc i cały następny dzień. Nie zniechęciło nas to jednak – i tak pojechaliśmy zwiedzać. Nie było jednak sensu ciągnąć ze sobą Grzanki. I tak nie mogłaby ani pospacerować, ani nawet spokojnie pooglądać okolicy z plecaka, bo by ją przewiało i zalało. Trochę się tym stresowałam, ale zostawiliśmy ją na cały dzień w chatce.
Dobrze, że widoki z okien są takie „rozrywkowe”. Wokół jest zielono i cały czas słychać ptaki, czasem przebiegnie jakiś kot albo pojawi się labrador o słodkim imieniu Cookie.
Cookie |
Myślę więc, że Grzanka się nie nudziła, kiedy my w deszczu i mgle zwiedzaliśmy najpierw położony na wyspie St Michael's Mount zamek, a potem najdalej na południe wysunięty punkt Wielkiej Brytanii na półwyspie Lizard.
St Michael's Mount |
A kiedy całkiem przemoczeni wróciliśmy do chatki, ku naszemu zaskoczeniu, Grzanka spała w plecaku. Może było jej smutno, że nie pojechała tego dnia z nami.
Ma syndrom sztokholmski jak Daniels ;)
OdpowiedzUsuńOna po prostu chce zajrzeć pod każdy krzak w Anglii ;)
Usuńprzepiekne zdjecie w oknie, jak za wami patrzy...
OdpowiedzUsuńPatrzyła, patrzyła i wypatrzyła ;)
UsuńŚliczne zdjęcia, a te w oknie na prawdę słodkie, taki tęskniący pupilek:) Widać jak wiele Was łączy:) pozdrawiam;p
OdpowiedzUsuńNajśmieszniejsze jest to, że nie tylko ona tęskniła, jak jej nie zabraliśmy. Ja też się przyzwyczaiłam już, że wszędzie ją mam ze sobą :)
UsuńKochana Grzaneczka ... dzielnie czekała na Was !!!
OdpowiedzUsuńSpała w swoim plecaczku .... to jej przenosny domek ;-)
Moje koty u weta tez nie uciekają gdzie popadnie - tylko do swojego transporterka ....
Ale macie przygody fajne .... a wizyty w zamku "zazdraszczam" :-)))
No Grzaneczka jak była w chatce z nami, to spała we wszystkich możliwych miejscach, ale jak została sama, to w plecaku - widocznie czuła się tam bezpieczniej :)
Usuń