Dzień 6: Mousehole, Land’s End, Zennor, St Ives
Grzanka jednak
nie miała powodu, żeby żałować, że jej nie wzięliśmy ze sobą poprzedniego dnia,
bo w czwartek była dużo lepsza pogoda i już w pełnym składzie pojechaliśmy do
wioski Mousehole, z której widzieliśmy St Michael's Mount – tym razem w
zupełnie innym świetle. Potem zatrzymaliśmy się na plaży i tym razem wszyscy
byliśmy odważniejsi – Grzanka wyszła z plecaka, biegała po piasku i wspinała
się na klify (wspięła się tak wysoko, że aż Adam musiał się też wdrapać, żeby
ją ściągnąć), a my w końcu zamoczyliśmy nogi w oceanie. I nawet woda nie była
bardzo zimna :)
Zimno i wietrznie
było za to w Land’s End, czyli najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Anglii.
Jednak tam też Grzaneczka wykazała się odwagą (może dodał jej tej odwagi homar,
którym się poczęstowała od Adama w czasie obiadu :)) i poszła na spacer.
Niepokoiły ją jednak trochę latające nad nią ptaki i szum wiatru, więc spacer
nie był długi. Odpowiedniejsze miejsce na dalsze przechadzki znaleźliśmy kilka
wiosek od Land’s End – w Zennor.
A ostatnim przystankiem tego dnia było urocze
miasteczko St. Ives – chyba moje ulubione w Kornwalii. Grzanka chyba też nie ma
nic przeciwko temu miejscu bo bardzo jej smakowały tamtejsze lody ;)
Dzień 7:
Constantine – Ilfracombe
Grzanka od rana
marudziła – może przez deszczową i wietrzną pogodę się nie wyspała. Tego dnia
nie było jednak takiej opcji, żeby ją zostawić samą w chatce. A to dlatego, że
po zjedzeniu po raz ostatni śniadania w postaci cream tea, musieliśmy się z
chatki wyprowadzić i ruszyć w dalszą drogę.
Grzanka i coffee cream tea |
Naszym celem był Devon, a
konkretnie miasto Ilfracombe. Po drodze jednak zrobiliśmy sobie oczywiście
kilka przystanków. Najpierw zajrzeliśmy do rybackiej (ale tym razem nie
nadmorskiej, tylko nadrzecznej) wioski Padstow. Przeszliśmy się tam brzegiem
rzeki o wdzięcznej nazwie Camel, a Grzanka oczywiście nie mogła sobie odmówić
wdrapywania się po skałach.
Padstow |
Z Padstow
udaliśmy się do miejsc związanych z królem Arturem – zamku Tintagel oraz pola
jego ostatniej, przegranej bitwy. W drugim z tych miejsc założono Centrum
Arturiańskie, gdzie można zobaczyć krótką wystawę na temat legendarnego władcy,
a potem przejść się przez las ścieżką, która prowadzi do pola bitewnego i
kamienia, upamiętniającego śmierć króla Artura. Grzanka grzecznie na smyczy
zwiedziła wystawę i spacerowała ścieżką do kamienia i z powrotem.
Wyglądała na
zadowoloną, a ja byłam z niej dumna, że tak ładnie nam towarzyszy w spacerze.
Niestety, kiedy wracaliśmy, zobaczyła wielkiego czarnego kota i bardzo się
wystraszyła. Dopiero w samochodzie trochę się uspokoiła.
Wszystkie
postoje, które mieliśmy zaplanowane na później, musieliśmy niestety odwołać ze względu na
pogodę i pojechaliśmy prosto do hotelu.
Jak się jeździ tamtejszym Oplem? :)
OdpowiedzUsuńBure dzięki białemu bardzo ładnie prezentuje się na skałach. A jak się plecak spisuje?
Całkiem bezproblemowo się jeździło :)
UsuńA plecak sprawował się dobrze, oprócz tego, że zaczął się pruć :/
jaka zadowolona na plazy-usmiechnieta...:)
OdpowiedzUsuńTo pierwszy raz jak wyszła sama z plecaka na plaży, więc chyba jest z siebie dumna ;)
Usuń