wtorek, 4 września 2012

Podróż - cz. 2: Kraków - Calais

Wczoraj pisałam o trzech opcjach przejazdu do Londynu, które rozważaliśmy. W końcu nie wybraliśmy żadnej z nich, bo albo za długa podróż, albo za dużo stresu... Na szczęście pojawiła się czwarta możliwość –a to za sprawą moich rodziców, którzy postanowili podrzucić nas na prom do Calais :)
Ale od początku.

Z Krakowa wyruszyliśmy w piątek po południu samochodem mojego teścia. Cały nasz dobytek, którego nie zdążyliśmy albo nie zdołaliśmy sprzedać, wyrzucić ani rozdać, pojechał razem z nami do Mysłowic do rodziców i będzie tam na nas czekał do naszego powrotu (czyli do niewiadomokiedy ;)).
To było pierwsze 80 km naszej podróży. Grzanka w samochodzie trochę się stresowała i miauczała, a ja zastanawiałam się, jak przetrwa 1420 km, które będzie musiała przejechać następnego dnia...


W nocy z piątku na sobotę wyruszyliśmy z Mysłowic już w podróż „właściwą”. Na początku Grzanka była troszkę zdziwiona, czemu wstajemy o trzeciej w nocy (zwykle właśnie o tej porze próbuje nas obudzić, a my się na nią denerwujemy) i znowu wsiadamy do jakiejś dziwnej blaszanej puszki. Po chwili jednak stwierdziła, że podróż jest całkiem ciekawa i nie warto siedzieć w transporterku. Czas spędzała więc zwiedzając samochód, wynajdując coraz to nowe miejsca, w których można się było położyć albo obserwując z wielkim zdziwieniem mijane przez nas pojazdy (największe zainteresowanie budziły w niej kampery).


Po dwóch postojach, podczas których wypuszczałam ją na trawkę, uznała, że jednak woli zostawać w aucie. Ja jednak nie dawałam za wygraną. Przecież wiozłam całą drogę kuwetę i 5 litrów żwirku i na każdym postoju próbowałam ją zachęcić do skorzystania z tego ustrojstwa. Nie udało mi się jej jednak przekonać. Uparła się, że lepszym pomysłem jest załatwienie się na ręcznik, którym wyłożony był transporterek. No cóż – można i tak... ;)


Postoje były też okazją dla Grzanki, żeby zwrócić na siebie uwagę innych podróżnych. W Niemczech spotkaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem, a kicia zaskoczyła nas tym, że podeszła do obcych ludzi, żeby się połasić, a nawet chciała wskoczyć do ich samochodu. Niestety oni nie mówili po angielsku, a my niewiele rozumiemy po niemiecku. Właściwie zrozumiałam tylko, że mają w domu trzy koty (pewnie ich zapach przyciągnął Grzankę) i że nasza kotka jest schön (miła/ładna).


Po jakimś czasie podróż zaczęła się dłużyć i nam, i futrzakowi. Futrzak zwinął się w kłębek w transporterku i tylko co jakiś czas wyglądał z niego, żeby skontrolować kierowcę, czy jedzie z odpowiednią prędkością, a my odliczaliśmy kilometry, jakie zostały nam do Calais i przesiadki na prom...

Na miejsce dotarliśmy po ok. 14 godzinach w samochodzie. Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem, ale w Calais czekały nas niespodzianki... O nich będzie w następnej części :)

1 komentarz:

  1. Ale ta Wasza kiciula jest piękna ... wspaniały kotek .
    Podróż znosi dzielnie .... moja Pyśka po 200 metrach jazdy "krzyczy" , nie podoba jej się ...


    http://kotki-ziutkidwa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń