Wczoraj pisałam o trzech opcjach
przejazdu do Londynu, które rozważaliśmy. W końcu nie wybraliśmy żadnej z nich,
bo albo za długa podróż, albo za dużo stresu... Na szczęście pojawiła się
czwarta możliwość –a to za sprawą moich rodziców, którzy postanowili podrzucić
nas na prom do Calais :)
Ale od początku.
Z Krakowa wyruszyliśmy w piątek
po południu samochodem mojego teścia. Cały nasz dobytek, którego nie zdążyliśmy
albo nie zdołaliśmy sprzedać, wyrzucić ani rozdać, pojechał razem z nami do
Mysłowic do rodziców i będzie tam na nas czekał do naszego powrotu (czyli do
niewiadomokiedy ;)).
To było pierwsze 80 km naszej
podróży. Grzanka w samochodzie trochę się stresowała i miauczała, a ja zastanawiałam
się, jak przetrwa 1420 km, które będzie musiała przejechać następnego dnia...
W nocy z piątku na sobotę
wyruszyliśmy z Mysłowic już w podróż „właściwą”. Na początku Grzanka była troszkę
zdziwiona, czemu wstajemy o trzeciej w nocy (zwykle właśnie o tej porze próbuje
nas obudzić, a my się na nią denerwujemy) i znowu wsiadamy do jakiejś dziwnej
blaszanej puszki. Po chwili jednak stwierdziła, że podróż jest całkiem ciekawa i
nie warto siedzieć w transporterku. Czas spędzała więc zwiedzając samochód,
wynajdując coraz to nowe miejsca, w których można się było położyć albo
obserwując z wielkim zdziwieniem mijane przez nas pojazdy (największe
zainteresowanie budziły w niej kampery).
Po dwóch postojach, podczas
których wypuszczałam ją na trawkę, uznała, że jednak woli zostawać w aucie. Ja
jednak nie dawałam za wygraną. Przecież wiozłam całą drogę kuwetę i 5 litrów
żwirku i na każdym postoju próbowałam ją zachęcić do skorzystania z tego
ustrojstwa. Nie udało mi się jej jednak przekonać. Uparła się, że lepszym
pomysłem jest załatwienie się na ręcznik, którym wyłożony był transporterek. No
cóż – można i tak... ;)
Postoje były też okazją dla
Grzanki, żeby zwrócić na siebie uwagę innych podróżnych. W Niemczech
spotkaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem, a kicia zaskoczyła nas tym, że
podeszła do obcych ludzi, żeby się połasić, a nawet chciała wskoczyć do ich
samochodu. Niestety oni nie mówili po angielsku, a my niewiele rozumiemy po
niemiecku. Właściwie zrozumiałam tylko, że mają w domu trzy koty (pewnie ich
zapach przyciągnął Grzankę) i że nasza kotka jest schön (miła/ładna).
Po jakimś czasie podróż zaczęła
się dłużyć i nam, i futrzakowi. Futrzak zwinął się w kłębek w transporterku i
tylko co jakiś czas wyglądał z niego, żeby skontrolować kierowcę, czy jedzie z
odpowiednią prędkością, a my odliczaliśmy kilometry, jakie zostały nam do
Calais i przesiadki na prom...
Na miejsce dotarliśmy po ok. 14
godzinach w samochodzie. Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem, ale w
Calais czekały nas niespodzianki... O nich będzie w następnej części :)
Ale ta Wasza kiciula jest piękna ... wspaniały kotek .
OdpowiedzUsuńPodróż znosi dzielnie .... moja Pyśka po 200 metrach jazdy "krzyczy" , nie podoba jej się ...
http://kotki-ziutkidwa.blogspot.com/